Liczy się dusza!

Show na warszawskim Torwarze, w którym wystąpiła pani pod koniec listopada, był wspaniałym widowiskiem, godnym końca wieku. Zdaje się, że ze względu na udział artystów z różnych stron świata nie ma już szansy na powtórzenie tego spektaklu?

Szansa jest. Jeżeli znajdziemy sponsora, bo to jednak bardzo kosztowny koncert, to chciałabym wiosną zrobić wielką turę po Polsce.

I uda się skrzyknąć tych wszystkich znakomitych artystów?

Bez problemów. Oni bardzo się zapalili do tego pomysłu. Widzieli, że to jest superprodukcja, przy której jeszcze doskonale się bawili.

Miejmy nadzieję, że karnawał roku 2000 będzie tak ognisty, beztroski i wspaniały, jak go pani przedstawiła w swoim show. A gdzie pani prywatnie najlepiej bawiła się w czasie karnawału?

Zdecydowanie na Kubie. Oni tam tańczą, skaczą i kręcą biodrami w każdej sytuacji, kiedy tylko usłyszą muzykę. Mimo że to kraj biedny i wyniszczony, ale duch salsy i wspaniałej zabawy jest tam niezniszczalny. Na Kubie byłam trzykrotnie i chciałabym tam wrócić.

A jak wspomina pani swoje pierwsze sylwestrowo-karnawałowe szaleństwa?

Jak sięgnę pamięcią, to zawsze w tym okresie intensywnie pracowałam. Z drugiej strony nie przepadam za wielkimi balami, bo źle się czuję w tłumie obcych ludzi. Jeśli już, to lubię zabawę w kameralnym gronie.

W czasie takiej zabawy tańczy pani przede wszystkim czy wyłącznie z mężem?

Mąż nie tańczy, ja natomiast uwielbiam. Przez pierwsze lata małżeństwa miałam zakaz tańczenia z kimkolwiek. Mogłam sobie pohasać tylko w czasie koncertów.

W tej chwili na fali są wspaniale tańczący przystojni Latynosi. Pani sama lansuje tę modę w swoim show. A czym może ująć panią mężczyzna, który – jak śpiewa Wojciech Młynarski – ma naszą geograficzną długość i słowiańską twarz?

Latynosi Latynosami… Oczywiście, miło jest popatrzeć na pięknie zbudowanego tancerza. Oni poruszają się jak koty. Natomiast Polacy to są Polacy. Z nikim nie mam takiego porozumienia dusz, jak z Polakami. Liczy się dusza!

Mówi się o szampańskiej zabawie, a po szampańskiej zabawie zazwyczaj jest…

…kac!

Właśnie. Zbigniew Hołdys powiedział kiedyś, w jednym z programów telewizyjnych, że ma pani słabą głowę…

Można się napić po koncercie, natomiast są ludzie, którzy nie mogą się zatrzymać i to już przeszkadza w pracy. To prawda, że mam słabą głowę, ale dlatego wiem, kiedy się zatrzymać, kiedy za chwilę mogę dać plamę. Co nie przeszkadza, że uwielbiam nocne biesiady, gdy pleciemy trochę od rzeczy, opowiadamy jakieś koszarowe dowcipy.

A jak się pani regeneruje po tych szaleństwach?

Najlepszym lekarstwem jest sen i kwaśna zupa. Na przykład ogórkowa.

rozmawiał: Piotr K. Piotrowski
zdjęcie: Universal Music

Powrót