Lepsza niż cały babski wyż

Zadebiutowała na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie utworem “Jak cię miły zatrzymać”. Już wtedy było wiadomo, że ta żywiołowa, śpiewająca niskim charakterystycznym głosem, z wielką bijącą z wnętrza siłą blondwłosa dziewczyna nie będzie gwiazdą jednego sezonu. Jest skazana na sukcesy. I Maryla Rodowicz odnosiła je jako Bosa Maryla, Złota Maryla, Marysia Biesiadna i wreszcie Niebieska Maryla… To tytuł ostatniej płyty, która właśnie ukazała się na rynku muzycznym, z największymi przebojami Maryli Rodowicz. Jest jeszcze jedna Maryla – serialowa. Ostatnio bowiem piosenkarka występuje ja ko ekstrawagancka, zwariowana ciotka w popularnym serialu “Rodzina zastępcza”, emitowanym w telewizji Polsat.

Jest pani artystką o wielu twarzach. Którą Marylę lubi pani najbardziej?

Każda jest inna, wykreowana. Bosa Maryla – to moje początki. Akustyczna gitara, ballady, refleksyjne teksty, to takie piosenki jak “Remedium”, “Do łezki łezka”, “Święty spokój”. I taka Maryla siedzi we mnie do dzisiaj. Złota Maryla – to skłonność do estradowego baroku, kostiumów, żartów. To “Sing-Sing”, “Da mą być” czy “Kolorowe jarmarki”. I to wcielenie też jest mi bliskie. “Marysia biesiadna” – wianki na głowie, “Hej, sokoły”, góralszczyzna – to duża część mojego repertuaru. A “Niebieska Maryla” to najnowsza płyta, będąca wynikiem serii koncertów z Radiem Zet. Zawiera moje największe przeboje nagrane na żywo, takie jak: “Małgośka”, “Niech żyje bal”, “Zakopane”, “Ale to już było”. W sumie – dwadzieścia piosenek.

Nie lubi pani Maryli wytwornej, eleganckiej, takiej jak z piosenki “Damą być”?

Miło jest pobyć czasem damą, włożyć czarną sukienkę, buty na obcasie, pokokietować. Każda kobieta lubi pobłyszczeć, oderwać się od prania męskich skarpetek. Ja nie umiem, niestety, być absolutnie wytworna, choć podziwiam takie kobiety. Mają wszystko wspaniale dobrane i w najlepszym gatunku. Doceniam styl kobiet stonowanych, bardzo eleganckich, choć dla mnie brakuje tam dowcipu, za dużo w tym sztampy i ściśniętych kolanek. Poza tym, gdyby wszyscy byli tacy sami, okazałoby się to być może po prostu nudne.

Jak wcześnie uświadomiła sobie pani swoją kobiecość? Kiedy pani zauważyła, że chłopcy wariują na pani widok?

W przedszkolu. Pewien kolega w piaskownicy bił mnie od czasu do czasu łopatką po głowie, żeby zwrócić na siebie moją uwagę. Ja natomiast kochałam się w Wojtku ze starszaków, który w ogóle mnie nie zauważał. Na ogół odrzucałam tych, którzy mnie chcieli, a fascynowało mnie to, co nieosiągalne. I Miło jest być kobietą kobiecą, przyciągającą męską uwagę. Kobiecość to dla mnie poza tym opiekuńczość, czułość. Lubię dbać o dzieci, męża i dom. Mam w sobie bardzo dużo czułości, kiedy gładzę dzieci, męża, koty. Jestem czuła wobec publiczności. Też lubię ją dopieszczać swoim oddaniem na scenie. Czy pani fani bardzo się zmienili? – Mam wiernych fanów, ale też i coraz młodszych. Na koncerty przychodzą całe rodziny. Skąd te dzieciaki znają moje wszystkie teksty? Mój najstarszy fanklub w Gdańsku obchodził niedawno swoje 25-lecie. Ci, co go zakładali, mają już dorosłe dzieci. Podziwiam ich, że znajdują czas, żeby się spotykać, porozmawiać o mnie, jeździć na moje koncerty.

Czy pamięta pani twarz i nazwisko swojego najwierniejszego wielbiciela?

Oczywiście, to Ewa Lewandowska z Gdańska, choć Krzysztof Janicki twierdzi, że ma dłuższy od niej staż. W tej samej grupie są siostry z Rumi – Renata i Bożena. Jedna z nich jest dyrektorem szkoły. Lidka Kaczorowska z Warszawy ma takie archiwum, że mogłaby napisać najpełniejszy mój życiorys artystyczny ze wszystkimi numerami singli wydawanymi w różnych krajach włącznie. Wygrała zresztą teleturniej “Wielka gra” na mój temat. Ostatnie lata to bardzo aktywnie działający w Internecie Konrad Cywka. Kiedy przyszedł na mój koncert z mamą pierwszy raz, to z wrażenia zemdlał. Przez jakiś czas mieszkał w Niemczech. Teraz studiuje w Polsce i prowadzi fantastycznie fanklub w Internecie (www. Fanklub mr @ aol. com). Utrzymuje kontakt z fanami na całym świecie. Tacy ludzie dodają mi siły. Jest ich naprawdę wielu i bardzo, bardzo serdecznie wszystkich pozdrawiam. Potrzebuje pani siły? Bez niej niewiele bym zrobiła. Bycie na scenie polega na przekazywaniu publiczności swojej energii. Trzeba ją mieć, trzeba łudzi poderwać, zarazić swoją witalnością.

Trzeba się też sprzedawać…

To nie jest dla mnie problemem.

A co ze wstydem? Czy musi go pani pokonywać, kiedy zakłada pani na siebie jakiś szokujący, ekstrawagancki czy zwariowany kostium?

Im bardziej się ośmieszam, tym bardziej mnie to bawi. Czasem bliscy mi ludzie mówią: “Boże, nie rób tego”. A mnie to upiornie śmieszy. Wymyślam szokujące kostiumy dla siebie samej i dla publiczności.

Prawdę mówiąc, wcale nie chciałabym zobaczyć Maryli na scenie w czarnej surowej sukni. To nie byłaby pani!

Gdybym była smukłą, wysoką laską, to bym się na pewno bardziej obnażała. Świadomość własnego ciała powoduje, że ubieram się w taki, a nie inny sposób. Przyglądam się sobie w lustrze i wiem, co mnie ubiera. Jak każda kobieta lubię dobrze wyglądać.

Pani wygląd i strój na ogół wywołują burzliwe dyskusje i wzbudzają silne emocje. Ale to, w czym i w jaki sposób pani wystąpiła, ludzie pamiętają przez długie lata. Tak jak teatr, a właściwie istny cyrk, który pani urządziła, śpiewając w 1977 roku “Kolorowe jarmarki”.

Chciałam, żeby to wyglądało jarmarcznie, ale i poetycko. Próbowałam zabudować scenę tak, żeby wywołać skojarzenie występu wędrownej trupy. To ginący świat. Kiedy śpiewałam “Kolorowe jarmarki”, nikt już nie chodził po podwórkach i nie krzyczał “noże szlifuję”. Na scenie stanęła więc prawdziwa maszyna do ostrzenia noży. A dziewczyny z chórku na-prawdę ostrzyły te noże. Maszyna wyła i leciały iskry. Na moim ramieniu siedziała żywa papuga, za mną stał statysta z twarzą mima, trzymający klatkę z białymi gołębiami. Ptaki miały w czasie występu wyfrunąć, ale, niestety, kiedy amfiteatr szalał, one przysypiały.

W którym momencie zaczyna pani myśleć o oprawie towarzyszącej wykonaniu piosenki?

Kiedy biorę do ręki tekst, widzę obraz. Nie zawsze zrobienie widowiska jest możliwe. Na ogół pretekstem jest koncert telewizyjny. Telewizja to sztuka obrazu, dlatego w transmitowane koncerty wkładam wiele serca i pomysłów. “Karnawał 2000” w latynoskich rytmach na warszawskim Torwarze w ubiegłym roku – to była niezła zawierucha. Ogromna, trzypoziomowa scena, piękne kostiumy, świetny balet, muzycy z Kuby, czarny chór z Los Angeles. Szaleństwo. A dwa lata temu – promocja płyty “Przed zakrętem”. To było karkołomne przedsięwzięcie! Grudzień, minus 20 stopni. Cyrk stanął w samym centrum miasta. Tu się zaczął horror. Z ulicy dobiegał taki hałas (samochody, tramwaje), że żaden dźwiękowiec nie chciał podjąć się transmisji. Na szczęście niebo się zlitowało, zrobiła się odwilż. Wprawdzie grzęźliśmy w błocie, ale za to okazało się, że my gramy głośniej niż ulica i wszystko pięknie się udało.

Pani przebój “Małgośka” okrzyknięto w plebiscycie piosenką trzydziestopięciolecia. Czy spodziewała się pani tego?

To była dla mnie fantastyczna niespodzianka. Sądziłam raczej, że wygra Niemen i jego przebój “Dziwny jest ten świat”. A jeżeli ja – to bardziej stawiałam na “Bal”. Od kilku lat na moich koncertach młodzi słuchacze zaczęli się domagać “Małgośki”. Śpiewam ją zwykle z całą widownią. Nigdy natomiast nie miałam świadomości, że to piosenka kultowa, że to symbol lat 70. Uświadomiła mi to prasa. Pisano, że “Małgośka” to krzyk wyzwolonej kobiety.

No i proszę, okazało się w tych artykułach, że namawia pani do feminizmu.

Broń Boże, chociaż lubię być samodzielna, mieć swoje pieniądze. Lubię być niezależna.

A mężczyźni?

Świat musi zachować harmonię – kobieta dopełnia mężczyznę, a on ją. To dwa światy, które się ścierają, ale to przecież dla mężczyzn chcemy być piękne, pociągające. To im chcemy imponować i przy nich chcemy być bezbronne. Potrzebujemy ich. Chcemy ich kochać.

Kobieta błagająca o miłość?

“Czy ja nie jestem lepsza niż cala reszta pań, cały babski wyż…” Każda ma ochotę tak krzyknąć, kiedy on przestaje się nami interesować. Sing-Sing często tego nie słyszy i ucieka…

A ona cierpi i tonie we łzach i kwiatach?

To zdjęcie w kwiatach symbolizuje nurt folkowy, który od zawsze przewijał się przez moje śpiewanie. Tak było i w latach 70., kiedy współpracowałam z Kasią Gartner. Kompletowałam wtedy koraliki indiańskie i łowickie hafty. Szyłam z nich kostiumy, nawet buty. Biegałam po scenie boso i przewiązywałam się góralskimi chustami. W 1994 roku powstała płyta “Marysia biesiadna”. To były melodie ludowe zagrane tak, jak lubię – rockowo, rhythmandbluesowo, z orkiestrą symfoniczną, z chórami. Ludowy nurt był u nas zawsze lubiany. Począwszy od Skaldów, No To Co, Niebiesko-Czarnych, po Brathanków czy Golec uOrkiestrę. Kochamy nasze korzenie.

Wciąż się pani zmienia, wymyśla pani kolejne kreacje artystyczne. Czy w ten sposób walczy pani o słuchaczy?

Walczę z przeciwnościami losu i o swoje miejsce na rynku muzycznym. Bez przerwy zmagam się też ze swoimi słabościami. Wieczny stres, nawal pracy powodują, że ostatnio mam problemy z zasypianiem. Ostatnio dopadła mnie też grypa. Grałam koncerty z wysoką gorączką. Ale publiczność nie może wiedzieć, że artysta ma jakiekolwiek kłopoty. Trzeba wyjść i zaśpiewać. Trzeba być silnym i zdeterminowanym. Na zdjęciu z brygadą antyterrorystyczną mam za to czerwoną suknię i przybrałam łagodną minę. Takie właśnie są kobiety. Waleczne, twarde, ale czasem płaczą w poduszkę. Lubią się oprzeć o silne, męskie ramię.

Czy w trudnych momentach życia miała pani takiego mężczyznę u swego boku?

Na ogół wszyscy ludzie pytani o swoich poprzednich partnerów odpowiadają jednakowo – to była fantastyczna kobieta, mężczyzna. No i oczywiście wszyscy pozostają ze sobą w dobrych, przyjaznych kontaktach. Mówią tak, bo sami chcą wypaść dobrze, nie opowiadając o koszmarnych związkach, bo wyszliby na idiotów nie umiejących właściwie oceniać sytuacji. Ze mną nie jest inaczej. Też tak pani odpowiem, bo tak naprawdę kiedy nas zamroczy oczarowanie, to lecimy jak ćma do ognia, w ogóle nie myśląc, jak to będzie z naszymi skrzydłami. Z tym męskim ramieniem to różnie bywało, ale teraz pozostajemy ze sobą w dobrych kontaktach.

Konkurencja nie śpi. Ciągle pojawiają się nowe przeboje, nowe wokalistki, nowe twarze.

Właśnie, wciąż trzeba udowadniać, że się umie znacznie więcej od tego nowicjusza. Nie tylko od niego, a nawet więcej od siebie samej. Każde nowe przedsięwzięcie jest ryzykowne. Nie można uwolnić się od dręczącego pytania, czy rynek to kupi. Na szczęście jest we mnie dużo ciekawości i chęci współzawodnictwa.

Na długo jeszcze starczy pani sił i pomysłów na następne Maryle?

Pomysłów mam aż za wiele. Ostatnio wydaję co roku płytę, co roku robię też wielkie widowiska, które oglądacie Państwo dzięki telewizji. Brakuje mi tylko sztabu ludzi, żeby to wszystko zrealizować.

Czy czasem pani myśli o przyszłości?

Najdalej pół roku do przodu. Jeżeli pyta mnie pani o zabezpieczenie finansowe, to przecież mam męża.

Ale nie zarabia pani mało?

Nie narzekam, ale dużo też inwestuję i to mi się opłaca w sensie zawodowym. Czasem wydaję swoje płyty, finansuję sesje zdjęciowe, kostiumy. Nie oszczędzam na muzykach, bo chcę utrzymać wysoki poziom. Gram koncerty na najlepszym sprzęcie w kraju. Wolę zarobić mniej i mieć doskonały produkt.

Czy nie boi się pani jakiejś niespodziewanej porażki? Tego, że coś się może nie udać? Że pewnego dnia Maryla się potknie?

Teoretycznie mogę się potknąć. Ale ponieważ zawsze wszystko jest świetnie przygotowane (zespół, technika, organizacja) dzięki menedżerowi – nie powinnam. Publiczność dopisuje, dużo gram. Jest dobrze. Tylko w lipcu na trasie z Radiem Zet obejrzało mnie 300 tysięcy ludzi. Od stycznia do lipca zagrałam 60 koncertów.

Potrafi pani być dynamiczna, zabawna, ale ja uwielbiam panią liryczną…

Dużo mam w repertuarze pięknych, mądrych lirycznych piosenek. Głównie dzięki tekstom Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty, Adama Kreczmara, Andrzeja Sikorowskiego, Magdy Czapińskiej. Ale też dzięki wyjątkowej urodzie muzyki Seweryna Krajewskiego.

Czy pani przy nich płacze?

Zdarza mi się, że wzruszenie łapie mnie za gardło. Pamiętam, w 1987 roku w Opolu, na festiwalu śpiewałam “Polską madonnę”, będąc w siódmym miesiącu ciąży. Byłam wtedy szczególnie wrażliwa. Ze wzruszenia ledwo skończyłam piosenkę. Często się wzruszam na filmach. Ostatnio w czasie olimpiady w Sydney. Wystarczyło, że widziałam, jak cieszą się zwycięzcy – i już leciały łzy. To samo z książkami.

Ma pani czas na czytanie książek?

Jeżeli czytam – to najczęściej w nocy albo na wakacjach.

A nad sobą lubi się pani poużalać? Zdarza się pani ronić łzy?

Raczej nie.

Czy pani się jakoś specjalnie koncentruje, kiedy w czasie koncertu przechodzi od piosenki rockowej do lirycznej?

To umiejętność nabyta, wyuczona. Jest skutkiem tych czterech tysięcy koncertów, jakie w swojej karierze zagrałam.

A gdzie miejsce na życie?

Pomiędzy. Tak naprawdę nie mam za dużo czasu dla siebie i na domowe życie.

Jaka pani jest prywatnie? Jaka jest Maryla pozaestradowa?

Bosa i domowa. Bardzo lubię chodzić po mieszkaniu boso. Lubię ugotować coś ciekawego dla bliskich. Mam mnóstwo książek kucharskich. Lubię przed południem wpaść do siłowni. Cisza, spokój, przez okna widać drzewa.

Czy jest pani osobą towarzyską? Ma pani czas dla swoich przyjaciół?

Kontakty z przyjaciółmi mam słabe. Na ogół spotkania i bankiety odbywają się w weekendy. A ja wtedy gram. Ostatnio z powodu grypy siedziałam w domu i z wielką przyjemnością podejmowałam znajomych, ale takie sytuacje zdarzają się raz na pół roku.

Co panią najbardziej fascynuje poza śpiewaniem i występowaniem na estradzie?

Gdybym miała więcej czasu, oglądałabym dużo filmów, na przykład Larsa von Triera, więcej bym czytała i jeździłabym na Mazury o każdej porze roku. Postudiowałabym zaocznie w Łodzi w szkole filmowej. Od lat dużo fotografuję, a za mało o tym wiem.

Dlaczego kiedyś pani z taką szczerością opowiadała o sobie? Żeby uciąć plotki, czy pokazać dzieciom, że prawda jest piękna?

Czułam wtedy potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego, co mnie doświadczyło. Pewnie jestem też ekshibicjonistką. Poza tym jestem szczera i spontaniczna. Gdybym była skryta czy zakłamana, to na scenie nie potrafiłabym być taka otwarta.

rozmawiała: Magda Olszewska
zdjęcia: Hanna Prus
źródło: Na żywo 23/2000

Powrót