Kobieta kameleon, nie ma drugiej takiej kobiety

Maryla Rodowicz potrafi być zarówno roześmianą hipiską, jak i swingującą seksbombą. Największa gwiazda polskiej piosenki umie bawić się modą. Specjalnie dla nas prezentuje kreacje w pięciu różnych stylach.

Nie ma drugiej takiej jak ona. Kolorowa, szalona, fascynująca. Od przeszło 30 lat wciąż ta sama i… za każdym razem inna. Kiedy Maryla wychodzi na scenę, cała publiczność wstrzymuje oddech. Zaczyna się wielki show. Mówi się o niej “królowa polskiego popu”. Nagrała ponad 600 piosenek. Wydała 25 płyt. Już za miesiąc ukaże się jej najnowszy album pt. “Życie, ładna rzecz”.

Jakie piosenki znajdą się na Twojej nowej płycie?

Bardzo różne. Będą tam piosenki zabawne, dynamiczne, ale także pełne refleksji, nastrojowe ballady. Tak różnorodny repertuar odzwierciedla moją złożoną naturę. Czasem jestem szalona, ale są też chwile, kiedy lubię się zadumać.

Powiedziałaś kiedyś, że jesteś jak wino: im starsza, tym lepsza. Nie przejmujesz się upływem czasu?

Przejmuję się, i dlatego staram się o tym nie myśleć. Bo wydaje mi się, że jak się o czymś nie myśli, to tego nie ma. I rzeczywiście widzę, że jestem coraz lepsza. Pod każdym względem. Stałam się bardziej profesjonalna, a także odpowiedzialna. Pewniej się czuję na scenie, bo znam swoją wartość.

Czy to znaczy, że kiedyś czułaś się na estradzie niepewnie?!

Jeszcze jak! Lęk nigdy mnie nie opuszcza. Straszna ze mnie tremiara. Przed każdym występem długo się przygotowuję i koncentruję. Czasem ze strachu nawet po kilka razy zmieniam kostium, zanim w końcu wyjdę na scenę.

Boisz się tego, że publiczność może wyśmiać Twój strój?

Nie, ale każdy koncert to wielkie emocje i niepewność, czy się uda. Zawsze boję się o to, jaka będzie reakcja, ale to mnie podnieca. A śmiech jest dla mnie najlepszą nagrodą. Mnie samą bawi to, co dzieje się na scenie. Od najmłodszych lat lubiłam błaznowanie. Robiłam różne numery, rozśmieszałam klasę.

Sama projektujesz kostiumy?

Wymyślam swoje kreacje, ale wykonuje je oczywiście kto inny. Ostatnio bardzo dobrze współpracuje mi się z Haliną Piwowarską, plastyczką, kostiumologiem.

Twój styl estradowy dopasowany jest do piosenek. Jaki klimat odpowiada Ci najbardziej: hipisowski. “damą być”, latino?

Każdy jest mi po trosze bliski. Widocznie wszystkie te cechy składają się na mnie. Jednak najlepiej czuję się w stylu hipi. Sznureczki, koraliki, artystycznie poszarpane spódnice… – to jest najbardziej zgodne z moją naturą. Akurat ostatnio moda sprzyja mojemu gustowi. Oczywiście czasem zamieniam się także w damę, ale i w moje damie musi być trochę fantazji, odjazdu, a nie taka pani “ę” i “ą”.

Masz chyba w stosunku do siebie sporo ironicznego dystansu?

Potrafię bawić się formą i śmiać sama z siebie.

Nawet z takich powiedzeń, jak “Maryla wiecznie żywa”?

Sama to powiedzonko wymyśliłam! To mi się kojarzyło z Leninem. Chciałam nawet nazwać tak jedną z płyt: “Maryla wiecznie żywa”, ale mąż mi odradził.

Zmienia się ciągle Twój sceniczny wizerunek, ale fryzura pozostaje od wielu lat taka sama.

Bez przerwy myślę o zmianie fryzury! Korci mnie, żeby obciąć, ufarbować… na przykład na różowo. Ale chyba sama za bardzo przyzwyczaiłam się do swojego widoku w lustrze i niech tak już zostanie.

Czego w sobie nie lubisz?

Jest we mnie dużo słabości, z którymi ciągle walczę. Chciałabym być bardziej uporządkowana, mieć więcej samodyscypliny. Ale czy wtedy byłabym sobą? Od lat prowadzę też wojnę z kilogramami.

Stosujesz jakąś specjalną dietę?

Bezustannie! Ostatnio dietę Cambridge. W domu ciągle się odchudzamy, bo wszyscy mamy skłonności do tycia. Kładę więc nacisk na zdrowe odżywianie. Chociaż czasami trudno mi odmówić sobie… na przykład pieczywa, ziemniaków czy zup, które uwielbiam. Oczywiście przed koncertami odpuszczam sobie dietę, bo po 400 kcal, skacząc po scenie, można się przewrócić.

Sama gotujesz?

Jeśli tylko mogę, to bardzo chętnie. Zwykle jednak organizuję życie domu zdalnie, przez telefon. Mówię pani, która mi pomaga co i jak ma zrobić na obiad. Ona też zajmuje się porządkiem. Ja nie mam na to czasu. Ciągle wyjeżdżam, koncertuję.

Na estradzie jesteś jak dynamit. Skąd w Tobie aż tyle wigoru?!

Muzyka mnie nakręca. Na scenie dostaję amoku, szaleję, robię dowcipy publiczności.

W domu też jesteś taką zwariowaną, wiecznie nakręconą kobietą?

Absolutnie nie! W życiu jestem dość spokojna, nawet trochę leniwa. Lubię polegiwać na kanapie i gadać o niczym. Najlepsze wakacje to pobyt na Mazurach. Siedzę w łódce, patrzę na zachód słońca, łowię ryby i… nareszcie nikt mi głowy nie zawraca. Największy błazen potrzebuje czasem trochę wyciszenia.

Nie nęcą Cię dalekie podróże?

Podróże i zwiedzanie to dla mnie dopust boży. Może dlatego, że ciągle siedzę na walizkach. Niestety, mąż i syn lubią zagraniczne wyjazdy i czasem im ulegam. Teraz na przykład wybieramy się do Francji.

Dwoje starszych dzieci wyfrunęło z domu. Jakim im się układa życie?

Jasiek ma 22 lata. Studiuje matematykę, ale pociąga go również gitara. Uczy się w szkole muzycznej. Kasia skończyła 20 lat i studiuje w Akademii Rolniczej.

Podobno wcześnie “poszła w świat”. Czy powodem tego były konflikty pomiędzy wami?

Między innymi. Kasia jest do mnie bardzo podobna. Ma niezależną naturę. Ciężko znosiła okres dojrzewania, miała różne swoje rozterki. To sprawiło, że w wieku 18 lat wyprowadziła się z domu.

Pojechała do ojca, do Krakowa?

Nie, uciekła przed siebie. Byłam wtedy akurat w Stanach. Okropnie to przeżywałam. Na szczęście Kasia sama się zdyscyplinowała, zdała świetnie maturę i dostała się na studia. Pasjonują ją konie i marzy o własnej hodowli. Skończyła nawet kurs zaklinania koni.

Nie jesteście wcale aż tak bardzo do siebie podobne…

Ależ tak! Ja w wieku Kasi myślałam o weterynarii. Miałam też, podobnie jak ona, talent plastyczny. Zdawałam nawet na Akademię.

No i jeszcze wspólna miłość do motocykli…

Do motocykli i motocyklistów. I wcale nie przestałam myśleć o tym, żeby kupić sobie kiedyś motor.

Wszyscy wiedzą, że masz też słabość do sportowych samochodów. Czym teraz jeździsz?

Sportowe wozy fascynowały mnie już od czasów szkolnych, ale kiedyś niewiele było takich aut na polskich ulicach. Kiedy więc zobaczyłam zdjęcie porsche w gazecie, oszalałam na jego punkcie. Wyobrażałam sobie, że to niesamowity rumak. Pierwszy taki samochód kupiłam w 1973 r. w Niemczech, za zarobione tam pieniądze. Od tamtej pory jestem wierna tej marce. Dziś jeżdżę już czwartym.

Nie wzbudzasz zazdrości mężczyzn swoim rumakiem?

No pewnie! Nieraz widziałam w oczach innych kierowców błysk podziwu, kiedy zatrzymuję się obok, na światłach.

Porozmawiajmy o miłości. Na temat Twoich romansów do dziś krążą legendy. Byłaś bardzo kochliwa?

Bardzo. Lubiłam flirtować i wciąż uważam, że flirt to naprawdę niezwykle ekscytujące zajęcie.

Jacy mężczyźni Cię pociągali?

Szaleni faceci w stylu macho. Cicho łkający adorator, leżący u moich stóp i piszący wiersze – to była zbyt łatwa zdobycz. Pociągali mnie tacy, którzy udawali, że mnie nie dostrzegają, których sama musiałam zdobywać. Później płaciłam za to wysoką cenę. Te rozterki, niepokoje, upokarzające sytuacje… Zazwyczaj źle lokowałam uczucie.

Ale to Ty odchodziłaś?

Na ogół. Taką mam naturę, że kiedy już usidliłam ten trudny do zdobycia obiekt, to później pozwalałam sobie wchodzić na głowę. Byłam wpatrzoną w mężczyznę, uległą kobietą. Lubiłam być zakochana, nawet wtedy, kiedy to sprawiało mi ból. Aż w końcu nadchodził taki moment, że miałam dość zadręczania się, czekania na telefon, spotkanie… Wtedy zrywałam.

Potrafisz być uległą, słabą kobietką? Trudno w to uwierzyć!

Bo wcale taka nie jestem. Czasem jednak “przez rozum” udaję słabą. Mężczyźni zazwyczaj boją się silnych kobiet. Oni szalenie lubią się nami opiekować, więc mojemu mężowi daję szansę.

Czy któryś związek wspominasz z większym sentymentem?

Każdy miał swoje piękne momenty, ale nie opowiem o nich, bo obiecałam mężowi, że nie będę wywlekać swoich starych historii miłosnych.

Od 16 lat jesteś żoną Andrzeja Dużyńskiego. Wciąż przeżywacie chwile euforii?

Jest inaczej niż w pierwszych tygodniach, ale ciągle jesteśmy w sobie zakochani. Lubimy być razem, rozmawiać ze sobą, robić sobie drobne przyjemności, takie jak pójście do kina czy choćby przytulenie się do siebie.

Z wiekiem Twój pogląd na miłość uległ zmianie?

Ależ broń Boże! Nadal uważam, że ta euforia jest bardzo potrzebna. To właśnie miłość sprawia, że życie staje się piękniejsze, bardziej kolorowe. Czasem oczywiście działała na mnie destrukcyjnie, dezorganizowała życie. Ale, prawdę powiedziawszy, nie mogłabym funkcjonować bez tego szaleństwa.

Podobno z powodu uczucia straciłaś niejedną szansę. Nie żałujesz?

To prawda. Zawalałam ważne koncerty, ciekawe kontrakty. Ale po latach nie ma co się tym zagryzać. Tak było i koniec! W życiu trzeba się kierować sercem.

rozmawiała: Anna Krasuska
zdjęcia: Hanna Prus
źródło: Naj/ 2002

Powrót