Chciałam być zakonnicą

Czasami ktoś zasadzi się na mnie z aparatem, kiedy wychodzę z supermarketu objuczona zakupami. Ale to nie jest wielki problem. Znacznie częściej spotykam się z wyrazami sympatii. Czuję, że ludzie mnie lubią, choć ostatnio dostałam bardzo nieprzyjemny anonim od fanów Edyty Górniak, bo gdzieś powiedziałam, że nie podobało mi się jej wykonanie hymnu polskiego na mistrzostwach świata.

W tym roku Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie obchodzi jubileusz 40-lecia. Pani jest jego jedną z najsłynniejszych laureatek obok Ewy Demarczyk i Marka Grechuty. Jak to się stało, że studentka Akademii Wychowania Fizycznego trafiła na scenę?

Zanim trafiłam na AWF, chciałam zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. W ogóle miałam bardzo wiele różnych pasji: od dziecka tańczyłam w zespołach baletowych, grałam na skrzypcach, recytowałam w kółkach teatralnych, malowałam, uprawiałam sport w klubie lekkoatletycznym, jeździłam konno… Ale widocznie śpiew i muzyka to była moja największa pasja! I kiedy udało mi się odnieść sukces na krakowskim festiwalu, estrada wchłonęła mnie bez reszty. Zaraz potem było Opole, Sopot, nagrody, nagrania, radio, telewizja… To stało się bardzo szybko. Zaczynałam w studenckich klubach, jak większość moich rówieśników, a potem miałam dużo szczęścia do pięknych piosenek, do znakomitych autorów i kompozytorów.

Kluby studenckie, legendarna Fama w Świnoujściu i cały studencki ruch artystyczny organizowany był przez Zrzeszenie Studentów Polskich…

Nigdy nie byłam aktywistką ZSP, nie działałam w żadnej organizacji, ale kluby ZSP były azylem dla ludzi aktywnych, dla młodej inteligencji, dla wszystkich interesujących się sztuką, kulturą… Dziś w tych miejscach są marne dyskoteki, a wtedy spotykali się tam różni ludzie i wspólnie tworzyli. Często klub studencki był ważniejszy od seminarium, laboratorium… W klubie graliśmy najwspanialszą muzykę świata, po prostu rock’n’rolla! Braliśmy udział w działaniach teatralnych.

Od tamtego czasu nieustannie utrzymuje się pani na artystycznym topie. Prócz pani nie udało się to nikomu.

Ruch studencki z tamtych lat wykreował wiele gwiazd. Najczęściej byli to reprezentanci znakomitego nurtu poetyckiego. Cudowne wiersze, poważniejsza muzyka… Ja byłam na drugim biegunie. Fascynowali mnie Indianie. Uwielbiałam muzykę gitarową o czarnych korzeniach. Próbowałam śpiewać ją po swojemu i to chyba okazało się ponadpokoleniowe. Do dziś na całym świecie wraca się do piosenek Stonesów, Presley’a, Dylana.

Nurt poetycki też wywarł na panią niemały wpływ.

Nauczył mnie dostrzegać w piosence tekst, znaczącą treść. Zawsze interesuje mnie w piosence przebojowa melodia, dobry, porywający rytm – każdy z artystów piosenki chce mieć na swoim koncie prawdziwe hity. Ale ja muszę prócz muzyki mieć także dobry tekst. Żartobliwy, sentymentalny, czasem nawet dramatyczny, ale zawsze napisany z wyczuciem metafory, z ciekawym rymem, tekst, który układa się w interesującą opowieść o mnie samej, o moim życiu. Zawsze szukałam i szukam takich piosenek.

Taką właśnie piosenką była “Małgośka” uznana za najważniejszą piosenkę ostatniego półwiecza, za manifest pokolenia.

Czasami nasze piosenki zaczynają żyć własnym życiem, nabierają nowych znaczeń. Agnieszka Osiecka napisała “Małgośkę” jako rodzaj literackiego żartu, ale w połączeniu z muzyką Katarzyny Gaertner…

…no i z pani niezapomnianą interpretacją.

Dziękuję! Powstała piosenka pojawiająca się od wielu lat na festiwalach, w konkurach, w spektaklach teatralnych i telewizyjnych, jako manifest pokolenia lat 70.!

“Małgośka” śpiewana była w legendarnych spektaklach: “Zaczynajcie beze mnie”, “Zielono mi”, “Ukochany kraj”… Wciąż pojawia się na festiwalu im. Agnieszki Osieckiej i na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej.

Jak wiele innych wspaniałych wierszy Agnieszki napisanych dla mnie i dla innych artystów. Agnieszka Osiecka stworzyła niedościgniony model pisania dla teatru i na estradę. Jej refreny same się śpiewały. Muzyka Kasi Gaertner, Seweryna Krajewskiego, Jacka Mikuły dodawała im skrzydeł!

A pani na tych skrzydłach wzlatywała bardzo wysoko. Nagrała pani już ponad 600 piosenek… Co to jest osobowość artystyczna? Ile odwagi trzeba, by obok tak wyrafinowanego songu “Niech żyje bal” mieć w repertuarze “Kolorowe jarmarki”?

Zaczynałam od bardzo prostych ballad Boba Dylana, ale zasłuchana byłam w osiągnięcia wokalne Aretty Franklin – ona była dla mnie niedoścignionym wzorem. Katarzyna Gaertner przekonała mnie, że mogłabym spróbować tej czarnej stylistyki. Spróbowałam i wkrótce okazało się, że ciekawość różnych stylów może stać się moją ideą, a zaskakiwanie publiczności – paradoksalnie – moim znakiem rozpoznawczym. Podjęłam ryzyko! Zaczęły się pojawiać nie tylko nowe brzmienia, ale i nowa oprawa sceniczna, nowa choreografia, kostium, jakieś absolutne szaleństwo. Piosenka “Kolorowe jarmarki” może być tu wyrazistym przykładem. Janusz Laskowski zaśpiewał ją w Opolu. Wystąpił z gitarą, w smokingu i wybuchł skandal. Otrzymał 0 punktów i był obiektem drwin i wielu niewybrednych ataków. Bardzo mi się ta atmosfera nie podobała. I kiedy postanowiłam zaśpiewać tę piosenkę w Sopocie, musiałam zaryzykować. Wystąpiłam obwieszona bębenkami, dzwoneczkami, na ramieniu miałam papugę, dziewczyny z mojego chórku ostrzyły noże na specjalnych machinach, a z klatki miały wyfruwać białe gołębie. I wszystko się udało! Byłam postacią grajka ulicznego. Tylko gołębie nie chciały wyfrunąć…

Janusz Laskowski to reprezentant tzw. disco polo.

Rozumiem tęsknotę polskiej widowni za czymś tak prostym jak disco polo. Nasz naród w masie (zresztą każdy naród) nie ma najlepszego gustu. Amerykanie na prowincji kochają country banalne, ale swojskie. A disco polo to nasze “kantry”. Dla 90% Polaków muzyka synkopowana jest za trudna. Umiemy klaskać tylko na “raz”. Nasze korzenie to wieś, wschodnia wieś. Rozumiem tę tęsknotę, ale nie mogę zaakceptować muzyki granej na “plastikowych barwach” elektronicznych instrumentów przeznaczonych do zabawy dla dzieci, a przed wszystkim nie mogę znieść trywialnych, prymitywnych tekstów. Dlatego moje produkcje są zawsze dość drogie, bo używam żywego instrumentarium najwyższej klasy, wspaniałych muzyków, chórów… Producenci rwą włosy z głów!

Telewizyjny cykl “Tour de Maryla” miał raczej słabą prasę. Jak pani reaguje na krytykę? Czy umie pani znosić porażki artystyczne?

Bardzo mocno to przeżywałam. Ale też nie wszystko zależało ode mnie, inaczej to sobie wyobrażałam, musiałam pójść na zbyt wiele kompromisów i teraz wiem, że powinnam była postawić twardsze warunki lub się wycofać. Ale już drugi odcinek “hiszpański” odniósł spory sukces, bo znalazł się w ścisłym finale pięciu najlepszych programów rozrywkowych Europy na Festiwalu “Róże Montreaux”. Artyści zwykle bardzo przeżywają krytykę , ale z krytyką uzasadnioną wypada się zgodzić i szukać nowych wyzwań. Często jednak jesteśmy atakowani w niewybredny sposób. O mnie – przy okazji tego właśnie programu – ktoś napisał, że jestem piosenkarką, której płyty w ogóle się nie sprzedają. A tymczasem wszystkie moje płyty mają złote i platynowe nakłady!

Opinie i insynuacje kolorowych tygodników to cena za wielką popularność. Czy miewa pani kłopoty z polskimi paparazzi i prasą bulwarową?

Czasami ktoś zasadzi się na mnie z aparatem, kiedy wychodzę z supermarketu objuczona zakupami. Ale to nie jest wielki problem. Znacznie częściej spotykam się z wyrazami sympatii. Czuję, że ludzie mnie lubią, choć ostatnio dostałam bardzo nieprzyjemny anonim od fanów Edyty Górniak, bo gdzieś powiedziałam, że nie podobało mi się jej wykonanie hymnu polskiego na mistrzostwach świata.

To mogłoby oznaczać, że sposób śpiewania hymnu jeszcze kogoś interesuje.

Sprawy polskiego patriotyzmu zawsze mnie dotyczyły w sposób bardzo osobisty. Jestem wrażliwa na symbolikę narodową. Wzrusza mnie hymn i flaga wciągana na maszt, apel poległych i zmiana warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Bardzo boleję nad tym, że młode pokolenie nie jest wychowywane w tym duchu. A przecież właśnie w chwili integracji z Unią Europejską musimy nauczyć się chronić naszą tożsamość, przynależność narodową. Język polski. Kultura języka upada z każdym nieomal dniem. Źle się mówi w radiu i telewizji, wykonawcy piszą sobie często marne teksty, a na dodatek polska muzyka w komercyjnych rozgłośniach nie zajmuje już nawet 10% czasu antenowego. Zresztą, wbrew obowiązującemu prawu.

Czy sprawy wiary też są dla pani tak istotne?

Jestem wierząca. Moja babcia zabierała mnie na wszystkie msze i procesje. Sypałam kwiatki i nawet chciałam zostać zakonnicą… Ale dziś moje dzieci nie mają we mnie dobrego religijnego przykładu.

Najnowsze sondaże wskazują na spore resentymenty Polaków w stosunku do okresu Polski Ludowej. Jak ocenia pani tamten czas?

To łatwo rozszyfrować i socjologowie niepotrzebnie próbują proste sprawy kamuflować zawiłymi motywacjami społeczno-politycznymi. Kapitalizm, bynajmniej, nie ma ludzkiej twarzy. Nawet ludzie sukcesu płacą za ten sukces wysoką cenę – nieustanny stres, brak czasu i prywatności – tak że nie mają siły cieszyć się nim. Mój PRL to epoka Gierka, która po strasznych latach 50. i szarych 60. błyszczała jak licencyjny mały fiat i Abba sprowadzona przez legendarny II Program Telewizji. Był III Program Polskiego Radia i Studio Dwa, tanie kredyty i raty, wyjazdy na wczasy do Bułgarii i na “dorobienie się” na Zachód. Było biednie, ale wesoło. Było też niesprawiedliwie, nieekonomicznie… Władza hołubiła jednak artystów, a artyści mieli publiczność. Ta z kolei nie miała komputerów, wideo, telefonów komórkowych. Dziś świat się zmienił. Nie tylko w sensie ustroju politycznego w Polsce, ale w sensie technologicznym, co zmienia wszystko. Zawsze kochałam amerykańską muzykę i kino, ale to, co się dzieje ostatnio, to chyba przegięcie w drugą stronę.

Wszechobecna reklama to jeden z atrybutów tego nowego świata. I pani jest jednym z jego elementów.

Żyję i pracuję w tym świecie. Reklama to po prostu pieniądze ekstra. To bonus dla mnie za moją popularność.

Jaka jest pani prywatna twarz?

Ludzka. Raz zamyślona, innym razem wzruszona. Przez perypetie życiowe brnę jak każdy z nas. Kocham swoją rodzinę, lubię biesiady – nie bankiety, ale biesiady właśnie – coś zjeść (jestem smakoszem!), coś wypić, lubię jeździć na nartach, grać w tenisa, ćwiczyć w siłowni… Lubię łowić ryby, czytać książki, chodzić do kina.

A wakacyjne śpiewy przy ognisku?

Zwykle mam dość muzyki w pracy. Jeśli śpiewam prywatnie, to wyłącznie z góralami.

A propos górali. Folk jest dziś jednym z głównych nurtów nie tylko w polskiej muzyce. Pani taką muzykę grała już od wielu lat.

Elementy folkloru często były obecne w moich propozycjach. Ale “Marysia biesiadna” była już jednorodnym pomysłem artystycznym. Kiedy po roku 1989 weszły na polski rynek wielkie wytwórnie światowe, ja działałam samotnie. Wtedy moim producentem został mój mąż. Kolejne “Maryle” – i “Złota”, i “Niebieska” – to nasze wejście w kapitalizm, “wzięcie własnych spraw we własne ręce”. “Marysia biesiadna” – poczwórna platyna. “Złota Maryla” – płyta platynowa. “Antologia” – platyna. “Przed zakrętem” (to już produkcja firmy Universal ) – platyna. “Niebieska Maryla” (produkcja Radia ZET) – złota płyta.

Jesienią ukaże się kolejna pani płyta. Jaki materiał artystyczny będzie zawierała?

Ta płyta powstała w niemal tajemniczy sposób. Wszystko zaczęło się od tego, że ktoś zaczął mi przysyłać faksem teksty piosenek. Uznałam, że są bardzo interesujące, podobnie jak ich autor, którego w końcu poznałam. Muzykę do dziewięciu z nich skomponował Seweryn Krajewski i w ten sposób głównym poetą tej płyty stał się Marek Bieszczanik. Mam nadzieję, że spodoba się również piosenka pt. “Marusia” (tak, tak, nawiązująca do “Czterech pancernych”), w której śpiewam o swoim lęku, że ten atak Zachodu zabierze nam naszą słowiańską duszę… Muzykę do tej piosenki napisał również nieznany mi kompozytor. Kończą się nagrania i wkrótce zacznę pracę nad scenicznym kształtem trasy promocyjnej. Będę współczesna. Moro, skóry, frędzle – zawsze to kochałam!

Pani kreacje sceniczne, stroje i fryzury równie często budzą zachwyt, co kontrowersje, bywają powszechnie komentowane…

Mam świadomość swojego ciała i duszy. Nie przebieram się za kogoś innego niż jestem. Lubię pastisz, bliska jest mi forma kabaretowa. Uwielbiam malarstwo Jerzego Dudy Gracza i Fernando Botero. Trzeba mieć do siebie dystans i trochę poczucia humoru. W trudnych czasach potrzeba go nam najbardziej. Trochę liryzmu i wzruszenia. To moje wiecznie żywe przesłanie.

rozmawiała: Ewa Gil-Kołakowska
zdjęcia: Marcin Tyszka
źródło: Przegląd/ wrzesień 2002

Powrót