7 smaków Maryli Rodowicz

Maryla Rodowicz od lat dokazuje na scenie, z gitarą lub bez, ale zawsze z nutką niepoprawnej prowokacji. Energetyczna i niezniszczalna.

Tak sobie wymyśliłam, że siedząc przy biurku, mam przed nosem las, drzewa. I to są te momenty, kiedy czuję się błogo, słodko właśnie. Cisza, przyroda. Nawet w łazience myjąc zęby, gapię się w okna – i słodko. Trzeba sobie tylko tę słodycz umieć zorganizować, podsunąć na tacy. Na pewno słodkie są wszystkie małe bezbronne stworzenia, kotki, źrebaczki, jagniątka, niemowlaczki w końcu. Istotki bez grzechu, nieporadne. A może to dlatego mówimy wtedy: “o, jaki słodki”, bo czujemy się tacy silni, boscy, bo to małe jest zależne od nas. Chociaż nie powie-my raczej: “o, jaki słodki”, o żebraku, też wyraźnie bezradnym życiowo. Raczej udajemy, że go nie widzimy, i wtedy on chyba czuje gorycz.

Goryczy doświadczamy w sytuacjach, kiedy się dzieje niesprawiedliwość dziejowa, kiedy jesteśmy pomijani milczeniem, a czujemy, że “wnieśliśmy wkład”, kiedy nas nie doceniają po prostu. Czy kiedy osoba, wydawało nam się, bliska nie zauważa nas, traktuje jak powietrze. Nie do zniesienia też jest gorycz porażki czy błędne odczytywanie naszych dobrych intencji. I wtedy trzeba się jakoś ratować i zahaczyć o cukiernię na Mokotowskiej. Dobrze jest też zapić niepowodzenie dobrym rocznikiem czerwonego wina Brunello di Montalcino rocznik 99. Broń Boże, młodym Okęciem, bo zakwasimy sobie podroby.

Kwaśne smaki najlepiej mieszać w kuchni. Ostro – kwaśna zupa chińska – proszę bardzo, cola z cytryną na kaca – jak najbardziej, kwaśnica góralska z wędzonym boczkiem – zdecydowanie tak. Ale kwaśnym minom niezadowolenia, kłótniom mówimy: nie. Zwłaszcza jak usłyszymy od kapryśnego męża, któremu chcemy dogodzić pyszną ogórkową, że zupa była za słona.

Z solą też nie przesadzajmy. Przynajmniej ja nie przepadam. Ani za łzami, bo szkodzą urodzie, ani za koncertami w kopalni soli w Wieliczce, bo strasznie duje i klaustrofobiczne windy. Najczęściej dopadają mnie łzy wzruszenia. Kiedy np. tekst piosenki łapie mnie za gardło, sceny kinowe, rozpacz ludzi oglądana w wiadomościach.

Natomiast wszystko, co pikantne, pełnokrwiste, ogniste – bardzo tak. Począwszy od smaków azjatyckich, papryczek wszelakich, ostrych sosów, na tańcach latynoskich skończywszy. To mnie pobudza i nie bez powodu Azjaci dodają chilli ponoć do nadpsutego mięsa. Wtedy nawet żołądek się daje oszukać. Dlatego uważam, że lekkie przerysowanie np. w modzie dodaje pikanterii. Nie ma nic gorszego jak poprawność, która zwyczajnie jest nudna i mdła, więc nie ma co się nad nią pochylać. A już najgorsza dla mnie jest stonowana elegancja, kompletnie aseksowna. Zresztą mówi się, że kobiety, które nie są zainteresowane seksem, ubierają się w beże. Brrr. Niech żyje pikantna niepoprawność. Ooo, wiewiórka przemknęła po gałęziach, cała w brązach. No, ale ona układa się do snu zimowego i pewnie na żadne figle nie liczy. Zresztą kto ją tam wie, może w dziupli wkłada pikantną koszulkę w panterkę. I robi się jej słodko i błogo.

autor: Hanna Halek
zdjęcie: materiały prasowe
źródło: Zwierciadło 12/2007

Powrót