Osiecka z nieba dla mnie pisze

Maryla Rodowicz o przyjaźni z Agnieszką Osiecką, o romansie z Danielem Olbrychskim i nowej płycie “Buty2” opowiada Jackowi Cieślakowi.

Od lat sylwestrowym evergreenem w telewizji jest muzyczny film „Kulig”, z udziałem pani, Skaldów i Bogumiła Kobieli. Jak pani trafiła do tej tatrzańskiej superprodukcji?

W zastępstwie! Byłam wtedy studentką AWF i podczas zajęć gimnastycznych usłyszałam, że mam iść do dziekanatu, bo jest telefon z filmu. Pobiegłam w kostiumie! Czułam się jak w bajce: jakby do mnie zadzwoniło Hollywood!

 Jaki był Kobiela?

 Miałam z nim kilka scen, m. in. jechaliśmy saniami — my i statystki. Pan Bogumił opowiedział mi potem, jak ostrzegano go, że na planie znajdzie się blondynka-kretynka. Myślał, że to ja, a to dotyczyło innej statystki. Ale nawet jeśliby powiedział, że wyglądam na kretynkę — w ogóle by mi to nie przeszkadzało. Był genialnym aktorem, a ja studentką. Czapka z głowy!

W „Kuligu” zaśpiewała pani dwie piosenki — „Zakopane” i „Jeszcze zima” Agnieszki Osieckiej z muzyką Adama Sławińskiego. Tak się zaczęło pani spotkanie z Osiecką.

 Gdy nagrywałam „Kulig”, jeszcze się nie znałyśmy. Wkrótce jednak, doszły mnie słuchy, że wie o moim istnieniu. Polubiła mój śpiew do tego stopnia, że gdy wyjechała do Ameryki, pozwoliła mi szukać tekstów w swojej szufladzie w redakcji Trójki, gdzie prowadziła „Radiowe studio piosenki”, a zza oceanu przysłała mi tekst „Ballady wagonowej”. W końcu nastąpiło spotkanie, podczas którego powiedziałam, że nie podobają mi się jej teksty z Teatru STS, bo są gazetowe, publicystyczne, a ja chcę śpiewać protest songi. W ogóle się nie obraziła. Nigdy jej się to nie zdarzało. Była pogodna, miała poczucie humoru. Napisała wtedy dla mnie „Żyj mój świecie”, tytułowy utwór mojej debiutanckiej płyty. Jeśli coś mi się nie podobało — potrafiła zmieniać tekst w nieskończoność. Była poetką, ale i świetnym rzemieślnikiem.

Mogła się pani poddać utytułowanej już autorce, a postawiła pani na swoim.

Trzeba wiedzieć, czego się chce. Nie można ulegać modom i podszeptom.

Jak się panie przyjaźniły? Wisiały pani cały dzień na telefonie?

Spotykałyśmy się codziennie. Jeździłam na Saską Kępę, tarabaniłam się z gitarą do jej mieszkanka, grałam, a Agnieszka pisała tzw. rybkę, żeby złapać odpowiedni rytm. Oprócz pracy, wiele gadałyśmy. Znała moje perypetie życiowe. Żaliłam się jej, wypłakiwałam — przez wiele lat.

 „Buty2″, poza wspaniałymi piosenkami, przynoszą reprodukcje rękopisów, zdjęć, w tym słynnego Porsche 914, w którym przeżyły panie wypadek. Jak do tego doszło?

To był czas, kiedy ludzie STS jeździli do miejscowości Krzyże na Mazurach. Spotkałam pewnego dnia Daniela Passenta, męża Agnieszki, który zapytał czy nie zawiozłabym jej kosza z wiktuałami. Pojechałam. Wiedząc, że jeżdżę konno, Agnieszka uparła się, że skombinuje siodło, a jakiś koń na wsi pewnie się znajdzie. Jechałyśmy w jego poszukiwaniu krętymi, mazurskimi drogami, a że byłam początkującym kierowcą — gnałam za szybko i wypadłyśmy z drogi, nie mając zapiętych pasów. Samochód owinął się wokół drzewa i złamał po stronie Agnieszki. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po odzyskaniu przytomności, było dotknięcie mojej twarzy. Zapytała nerwowo: „Mańka, nic ci się nie stało? Bo twarz jest dla ciebie najważniejsza! Ty pracujesz twarzą!”. Miała wstrząs mózgu, a ja zerwane wiązadła lewej nogi. Chłopiec ze wsi, które nas zobaczył, powiedział: „Głupie baby! Miały więcej szczęścia niż rozumu!”. Agnieszka zatrzymała nyskę, potem znalazłyśmy się w szpitalu. Dźwig, który wyciągnął samochód z rowu, zorganizował Mietek Rakowski, ówczesny naczelny „Polityki”. Mieszkał wtedy z Wandą Wiłkomirską w leśniczówce Pranie. Tam też jeździłyśmy z Osiecką. Rakowski pisał książką, a my z Wandą leżałyśmy na kocyku, grałyśmy — ona na skrzypcach, ja na gitarze — i śpiewaliśmy… kolędy. Latem! Absurdalny obrazek! A po wypadku, Daniel Passent robił mi wymówki, że gdy przyjechała ich przyjaciółka ze Stanów, Agnieszka nie mogła robić kolacji!

W albumie jest też reprodukcja pocztówki od Daniela Olbrychskiego.

Daniel zaprosił mnie do udziału w swoim grudniowym benefisie 50-lecia pracy artystycznej, pojechałam na próbę, ale potem się zatrułam i nie byłam w stanie dotrzeć na wieczór, podczas którego zawału dostał Jerzy Kulej.

Daniel Olbrychski jeździł pani Porsche 919?

Daniel jeździł trabantem, a potem maluchem. Wiózł mnie kiedyś na granicę czechosłowacką, za którą miałam koncert. Kazał mi całą drogę śpiewać i grać na gitarze. W maluchu! W jednym z wywiadów powiedział, że zarzucił dla mnie teatr i odmawiał grania głównych ról, by nosić za mną gitarę. Ale ja też za nim jeździłam. Kiedy Teatr Narodowy poleciał do Moskwy, miał próbę na Tagance, a mnie odebrał z lotniska Wołodia Wysocki. Wjechał białym mercedesem na płytę lotniska — prawie pod sam samolot. Był opozycjonistą, ale mógł wszystko. Podobno Breżniew prosił go, by śpiewał mu przez telefon na dobranoc. A po przedstawieniu, spaliśmy z Danielem u Wołodii, w łóżku Marii Vlady.

Czy to prawda, że „Sing Sing” jest inspirowane postacią Olbrychskiego?

Agnieszka znała dobrze Daniela i związane z nim historie. „Singa” napisała u Jacka Mikuły w Zabrzu. To był rodzinny dom, z babcią serwującą obiady. Tam powstały radosne „Nie ma jak pompa” i „Damą być”. Agnieszka nazywała te piosenki „mikułkami”. Lubiła ten okres w moim dorobku.

Olbrychski mówi, że śpiewaliście razem przerobioną wersję „Małgośki” ze słowami „To była maj, pachniała Gośce kępa”.

Kiedy jechaliśmy do Czech, wspomnianym już maluchem, zaśpiewał mi to tyle razy, że gdy wychodziłam na scenę, nie mogłam sobie przypomnieć oryginalnego tekstu.

Podobno wersję pana Daniela zaśpiewała pani w Pradze.

To jest możliwe, bo byłam mocno oszołomiona.

Do legendy PRL przeszła bójka między Danielem Olbrychskim a Andrzejem Jaroszewiczem. Czy to prawda, że poszło o Jana Pawła II?

A skąd! Daniel przyłożył Andrzejowi, ale to nie miało nic wspólnego z papieżem, tylko ze mną. Znalazłam się na kolacji u ojca Katarzyny Frank-Niemczyckiej — Ksawerego Franka, kierowcy, dilera zachodnich samochodów, dżentelmena. Bywałam tam przez kilka lat, w czasie gdy wynajmowałam mieszkania i nie chciało mi się w nich siedzieć samej. Zaprzyjaźniłam się z konkubiną Ksawerego — Małgosią, byłą modelką. Kolacje urządzali prawie co wieczór, była urocza atmosfera. Tamtego wieczoru pojawił się Andrzej Jaroszewicz, pewnie przyszedł z jakimś interesem. Potem zadzwonił Daniel i kazał mi natychmiast wracać do domu, czym wzbudził we mnie bunt. Powiedziałam: a właśnie, że nie wrócę. Wtedy po mnie przyjechał. Furtka na posesję była zamknięta, więc przeskoczył przez parkan. Kiedy Ksawery Frank wpuścił go do środka, Jaroszewicz dostał w dziub, a ja usłyszałam, że mam wracać razem z nim. Oczywiście nie poszłam.

Olbrychski uderzył syna premiera.

No to co? Andrzej to był rozrywkowy facet. Moja znajomość z nim trwała dwa tygodnie. Spotkaliśmy się trzy razy. Tymczasem zrobiono z tego aferę — Bóg wie jaką story!

Chciała pani podobno podpisać „List 296″, protestujący przeciwko represjom wobec ludzi KOR.

Mieszkaliśmy wtedy w pięknym mieszkaniu przy Alei Szucha. Daniel czytał mi Gałczyńskiego, a ju mu smażyłam wątróbkę cielęcą, którą uwielbiał. Wcześniej moczyłam ją w mleku. Pewnego dnia przyszedł do nas Andrzej Seweryn, z listem. Chciałam go podpisać, bo zawsze marzyłam, żeby być łączniczką albo działać w ruchu oporu. Jednak Daniel się nie zgodził. Powiedział, że będę miała szlaban w radiu i telewizji, a dla piosenkarki to oznacza koniec kariery.

W proteście, podobno, się pani upiła?

Jest taka opcja!

Jak żyło się gwiazdom w czasach, gdy nie było tabloidów?

Można było żyć normalnie. Gdy jeździłam Porsche — nie stanowiłam sensacji i nie miałam żadnych problemów. Oczywiście, jak gdzieś parkowałam, przyglądano mi się. Ale nie był natręctwa, ani włamań. Może się bano milicji?

Jak to możliwe, że miała pani wiersze Osieckiej, nie wiedząc o tym, i dopiero teraz je pani zaśpiewała?

Były spakowane w kartonach… Ja wiem, może od 15 lat? W poprzednim domu, nie miałam jak i gdzie tego archiwum rozpakować. A wszystko marynowałam — stare umowy, wezwania do sądów, listy od fanów i teksty, m. in. od Agnieszki, która przy każdym spotkaniu zostawiała mi tekst. Wszystko to upychałam. Od przeprowadzki minęło już 6 lat, ale zamówiłam półki u stolarza i pomyślałam, że czas je zapełnić zawartością kartonów. Kiedy trafiałam na teksty Osieckiej z dopiskami, liścikami, przeżyłam powrót do przeszłości. Przemówiła do mnie z nieba słowami: „Marylka! Zostawiam Ci jeszcze parę dosyć »młodych« tekstów, przeważnie bez muzyki”.

Jak Seweryn Krajewski zareagował na wiersze?

Pojechałam do jego samotni, wybrał teksty, które mu się podobały i błyskawicznie, w ciągu kilku godzin przysłał mi mp3 z muzyką.

Który z pani sylwestrów był najbardziej szalony?

Nie miałam szalonych sylwestrów. Wydaje mi się, że żyję normalnie. Agnieszka Osiecka była jednak innego zdania. Mówiła, że w jednym tygodniu ze mną zdarza się więcej niż w życiu zwykłego człowieka. Dobrze zapamiętałem nieudanego Sylwestra z moim czeskim narzeczonym. Kiedy przyjechał z Pragi, poszłam po zakupy, ale wszystkie sklepy były już pozamykane. Ulitował się nade mną kucharz w Grand Hotelu. Sprzedał mi kotlety schabowe, wówczas rarytas, a do tego surowe, więc miałam szansę się popisać. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, ale o północy zamiast najlepszych życzeń usłyszałam wymówki. Postanowiłam narzeczonego ukarać. Kiedy inni odpalali fajerwerki i otwierali szampana – ja wyrzucałam schabowe przez okno. Teraz, z mężem, lubimy Zakopane i parokrotnie spędzaliśmy tam Nowy Rok. Kilka razy w karczmie Sopa. Atrakcyjne imprezy organizują państwo Starakowie — z kuligiem, ogniskami. Zwłaszcza piękne są kuligi w dolinie Białego. W tym roku zaśpiewam na Placu Konstytucji — dla Polsatu. Do Zakopanego, pojedziemy, być może po Nowym Roku.

Pani muzyka, popularność nie przemijają i zaczynam panią podejrzewać o nadprzyrodzone zdolności. A może wileńscy dziadkowie, którzy mieli aptekę przy Ostrej Bramie, serwowali pani eliksir młodości albo receptę na artystyczną nieśmiertelność?

Kto wie, co mi dziadkowie, gdy byłam dzieckiem, do kakao dolewali. Wiadomo, że aptekarze produkowali różne mikstury. To oni wymyślili coca colę… Moje dzieci też uważają, że nie jestem normalną osobą, która poddaje się regułom czasu, prozy życia i nudy. Coś w tym jest. Ale nie zastanawiam się nad upływem czasu, nie myślę o przeszłości i przykrych sprawach.

Może to jest recepta?

Receptą jest myślenie o przyszłości. Zawsze miałem nadmiar — galopadę pomysłów. Wiele z nich mi ulatuje, dlatego od dwóch miesięcy zatrudniam asystentkę. Zaangażowałam też specjalistę do pijaru. Powiększyłam sztab, bo uważam, że mój potencjał nie jest w 100 procentach wykorzystany: że się po prostu marnuję. Dopiero teraz moja kariera nabierze rozpędu!

Jest pani cenionym ekspertem futbolowym. Proszę powiedzieć, kto wygra Euro 2012.

Pierwsza trójka to Hiszpanie, Anglicy i Niemcy. My też mamy szanse. Gospodarze zawsze je mają. Sędziowie im sprzyjają. I doping kibiców. Ale musi być taki jak na Legii. Marzę, żeby zaśpiewać z kibicami Legii.

rozmawiał: Jacek Cieślak
zdjęcie: Daniel Nejman
źródło: Rzeczpospolita/ 30.12.2011

Powrót