W domu jestem cichą, szarą myszką

Jest żywą legendą polskiej piosenki i wcale nie króluje w archiwach muzycznych, a wciąż na scenie. Maryla Rodowicz ma własny, niepowtarzalny styl a jej energia jest niespożyta. Wystąpiła na festiwalu TOPtrendy w Sopocie, tydzień później – w Opolu. Po wakacjach zabiera się za pracę nad nową płytą. Prywatnie jest kochającą i wyrozumiałą mamą trójki dorosłych dzieci i wciąż ma głowę pełną pomysłów.

Podobno marzy pani o ślubie kościelnym?

To prawda i mam nadzieję, że jednak kiedyś ono się spełni. Ślub i góralskie wesele… to jest to! Ale na taką uroczystość trzeba mieć cały tydzień, a u mnie z czasem raczej krucho.

A dlaczego góralskie?

Kocham górali i góralskie klimaty. Bardzo bym chciała, żeby górale byli w swoich tradycyjnych strojach. Tam jest cały rytuał, m.in. jeździ się konno z zapowiedziami.

Mąż też chce takiego weseliska?

O tak! Oboje bardzo kochamy Zakopane. Ślub mógłby być w starym kościółku na Jaszczurówce, zaprojektowanym przez Stanisława Witkiewicza, ojca Witkacego.

Chce pani być tą ślubną, a jaką pani w ogóle jest żoną?

O, bardzo dobrą! Dbam o męża, dbam o dom, dbam o to, żeby zawsze jakieś smakołyki w lodówce były. Staram się nie mieć żadnych zajęć wieczorami. Razem jadamy domowe obiady…

To z pani prawdziwa gospodyni…

No… myślę, że tak. Dbam o dom, robię zakupy, a czasem nawet gotuję.

Ale pani jest taka wyzwolona i rockandrollowa. Jak to się jedno z drugim łączy?

Aaa… diabeł we mnie wstępuje na scenie. W domu jestem cichą myszką.

Czyli to jest tajemnica pani 23-letniego udanego związku?

Tajemnicą jest nauczenie się tolerancji. I nieujadanie cały czas na męża.

Co panią przed tym powstrzymuje?

Trzeba sobie uzmysłowić, że to jest odrębny człowiek, odrębny byt i nie ma co go zmieniać na siłę. Ja się tego nauczyłam. Kiedyś byłam zupełnie inna. Ząb za ząb, ale to się zwykle marnie kończyło.

Myśli pani o weselu. A czy o tym, żeby zostać wreszcie babcią też?

Nie palę się, ale to nie ode mnie zależy. Ale póki co – nie planuję. To znaczy dzieci nie planują. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Jak się zdarzy, będę rozpieszczać wnuki.

Ale przecież jest pani tak zapracowana. Znajdzie się dla nich czas?

Między koncertami zawsze coś wygospodaruję.

A teraz miewa pani czas wolny?

Oczywiście jest i zaczyna się o pierwszej w nocy, gdy wracam z koncertu, z przymiarek kostiumów. Lubię sobie usiąść przed Internetem, przeczytać prasę, a później jest już druga w nocy i idę spać.

A jaki ma pani sposób na utrzymanie formy i dobrego wyglądu?

Z figurą walczę całe życie, i chyba już poznałam wszelkie możliwe diety. Ostatnio udaje mi się po prostu mniej jeść. A to od razu przynosi efekty. Dobra cera i włosy to geny. Ogólnie mam się całkiem dobrze, tylko ostatnio cierpię na koszmarny ból kręgosłupa. Musiałam pewnie coś cięższego podnieść i stało się… Nie pamiętam nawet kiedy, ale skutki są opłakane i to niemal dosłownie…

Może zatem już czas wyjechać na wakacje?

Ten czas się zbliża i – choć będzie to krótki wyjazd – to bardzo się z niego cieszę. Jadę na 10 dni na Malediwy, z mężem i młodszym synem Jędrkiem. I będę się tam wylegiwać, odpoczywać i leniuchować.

Czyli leżeć pod gruszą?

W tym przypadku będę leżeć pod palmą. Na dowolnie wybranym boku.

rozmawiał: Michał Wichowski
zdjęcia: archiwum Maryli Rodowicz
źródło: Świat&Ludzie 25/2011

Powrót